top of page

ALBANIA - Shëngjin - Szkodra

Rankiem opuściliśmy Prizren i udaliśmy się w stronę granicy z Albanią. Zwykle przekraczanie granic wewnętrznych na Bałkanach odbywa się szybko i sprawnie, gdyż w większości były to małe, lokalne przejścia. Tutaj trochę czasu spędziliśmy na granicy w miejscowości Vrbnica/ Morin. To jedyne przejście i w dodatku dosyć dobrze pilnowane przez strażników z psami, które obwąchiwały samochody. Nie mamy też pieczątki w paszporcie z tego kraju. Paszporty są po prostu skanowane i wprowadzane do bazy, gdy przy wyjeździe z kraju nie ma Cię w bazie, znaczy to, że przekroczyłeś granicę nielegalnie.
Gdy już wjechaliśmy do Albanii byliśmy zaskoczeni... jakością dróg! To nawet nie była droga, a autostrada, która prowadziła prosto do stolicy kraju - Tirany. Zastanawialiśmy się, gdzie tu jest haczyk i gdzie trzeba zapłacić, ot mentalność Polaka. Okazało się, że droga całkowicie bezpłatna, ze wspaniałymi tunelami z pełnym oświetleniem i infrastrukturą. Do tego gdzieniegdzie bunkier ;) Kraj po wojnie się odbudowuje i zapewne była to jedyna nowa droga, ale ważne , że na naszej trasie ;)

To, co było widać w Bośni, bardziej w Kosowie, potwierdziło się też w Albanii. Prawie każde miasto to jeden wielki plac budowy, zwłaszcza te mniejsze miasteczka i wioski, gdzie na potęgę budowane są domy, stacje benzynowe, hotele i inne. Na ulicach specyficzny budowlany nieład i mężczyźni spacerujący grupami, trzymający się za ręce, przesiadujący w knajpach lub po prostu na ulicy.

Pędziliśmy Szczepanem prosto na stolicę, ale upał dawał nam nieźle popalić! Mieliśmy już dość kontynentu i po krótkiej naradzie postanowiliśmy odbić na wybrzeże i tak trafiliśmy do Shëngjin.

Byliśmy strasznie spragnieni ochłody i nie mogliśmy się doczekać kiedy zamoczymy się w morzu. Niestety trzeba było najpierw znaleźć miejsce do spania. Udało się znaleźć domek kilka metrów od plaży z dwoma osobnymi pokojami, łazienką i klimatyzacją. Kuchnie odkryliśmy dopiero drugiego dnia, dzięki włoskiej rodzince z domku obok.
 

Pierwszy kontakt z Adriatykiem był dla nas jak bajka: wspaniała woda, piaszczysta plaża i pierwsza opalenizna. Dopiero potem zobaczyliśmy, co tak na prawdę kryje albańska plaża. Wybraliśmy się na spacer wzdłuż wybrzeża. Miejscowości jest typowo turystyczna, wzdłuż plaży ciągną się piętrowe hotele i parasolki oraz leżaczki, każdy w innym kształcie i kolorze, żeby było wiadomo, do którego hotelu należą. Hotel jeden przy drugim, zero przestrzeni na jakikolwiek placyk czy drzewko, a tam, gdzie jeszcze było miejsce budowane są następne molochy. Z przodu wszystko ładnie, pięknie, ale wystarczy pójść w stronę miasta, na drogę biegnącą za hotelami, żeby zobaczyć tonę śmieci, ścieki wylewane prosto na ulicę, rozwalające się baraki i tym podobne rzeczy. Spacerując po plaży odkryliśmy też tonę śmieci wyrzuconą do morza wprost za klifem.

To, że w każdym z państw zatrzymywaliśmy się średnio na jeden, półtora dnia powodowało, że mieliśmy małe problemy z walutą. Środkiem płatniczym w Albanii są leki. W całej byłej Jugosławii można płacić euro, jednak tylko pieniędzmi papierowymi, a resztę wydają w ich walucie. Oczywiście są kantory i bankomaty, tyle, że w miejscowości takie,j jak Shëngjini, gdzie jest tylko twó domek, plaża i knajpy ciężko było wymienić walutę. Właściciele restauracji ostentacyjnie nie chcieli tego robić, udało mi się dopiero w małej budce z burkami.

Rankiem zebraliśmy się do dalszej drogi, jeszcze tylko podpisy na koszulkach od sympatycznych Włochów, właścicielki restauracji oraz kempingu i w drogę. Kierunek północny na Szkodrę. Dotarliśmy tam całkiem szybko, naszym celem było znalezienie poczty i wysłanie kartek, dalej skierowaliśmy się na zamek Rozafa, leżący kilka kilometrów od miasta. Wiedzie do niego stroma, brukowana droga. Ta monumentalna twierdza pamięta jeszcze czasy antyczne, posiada dobrze zachowane mury obronne, dziedzińce i bramy. Roztacza się z niej wspaniały widok na Szkodrę i jezioro Szkoderskie.

 


Z powstaniem twierdzy wiąże się legenda o 3 braciach, którzy ciągle zmagali się z różnymi przeciwnościami i nie mogli dokończyć budowy. Rada pewnego starca nakazywała poświęcić kobietę jednego z nich i żywcem zamurować ją w twierdzy. Los padł na zonę najmłodszego z nich. Rozafa nie protestowała, zgodziła się poświęcić swe życie dla pomyślnego ukończenia budowli,poprosiła tylko by zamurowali ją w taki sposób by mogła widzieć prawym okiem,mieć na wierzchu prawą pierś, prawą rękę i prawą nogę. Uzasadniła to tak: "Mam małego synka, kiedy on zapłacze uspokoję go patrząc na niego mym okiem,przytrzymam prawym ramieniem i ukołyszę na prawym udzie i nakarmię go,jak się uspokoi, prawą piersią".
 

bottom of page