top of page

Rumunia 2006

Góry Fogaraskie
To była czteroosobowa wyprawa. Oprócz mnie, byli moi przyjaciele ze studiów: Robert, Piotr oraz Przemek. Głównym celem było dotarcie samochodem do Bran, położonego w środkowej części kraju i stąd trekking po Górach Fogaraskich, najwyższych w Rumunii, będących południową częścią Karpat.
 
 
Dzień pierwszy. Piątek
 
 Z Krakowa wyjechaliśmy samochodem o godzinie 3 rano. Sprawnie przekroczyliśmy polsko-słowackie przejście graniczne w Piwnicznej. Wjeżdżając na teren Węgier w Tornyosnemeti, również obyło się bez większych kolejek. Dalej drogą nr 3 na Miskolc, potem szosa o numerze 35. Mijane przez nas mniejsze miejscowości charakteryzują się tym, że większość domów jest podłużnych (kształt prostopadłościanu), ustawionych jeden obok drugiego, i tak od początku do końca osady. Zaskoczyło nas również to, że w wielu miejscach, na słupach wysokiego napięcia, były kwiaty doniczkowe. Na Węgrzech budowane są drogi z północy na południe kraju. Pomimo tych działań nie ma utrudnień ruchu drogowego. Po południu dojeżdżamy do węgiersko-rumuńskiego przejścia granicznego w Bors. Ku naszemu zdziwieniu pojawienie się na terenie Rumunii przebiega sprawnie i bez większych problemów. Pierwsze miasto na naszej drodze to Oradea. Typowo blokowe miasto. W ruchu drogowym panuje chaos, trzeba bardzo uważać. Bardzo praktyczny jest licznik czasu, znajdujący się przy sygnalizatorze świetlnym, informujący ile pozostało sekund danego koloru światła. Stąd drogą nr 76. Na mapie widnieje jako jedna z tych dróg, które są głównymi w kraju. W praktyce tak jest tylko na jej początku. Im bardziej przemieszczamy się na południe, tym więcej pozostawia sobie do życzenia. Później nie ma mowy o nawierzchni, bo to jedno wielkie skupisko dziur w asfalcie. Pojawianie się wielkich jam na środku drogi nie wzbudza w nas większego zaskoczenia. Jazda nie dość, że jest szybkości biegnącego psa, to w dodatku jest bardzo niebezpieczna dla samochodu. Deszcz pogarsza sytuację, bo sprawia, że dziury są nim wypełnione i w efekcie tak dobrze ich nie widać. W wioskach problem stanowi bariera językowa. Radziliśmy sobie z tym ucząc się słów „kluczy”. Gorzej gdy sprzedający zada nam pytanie. W miastach nie ma problemu, aby porozumieć się w języku angielskim. Powoli robi się ciemno. Naszą uwagę skupiamy na znalezieniu miejsca noclegowego, dobrego zarówno dla nas, jak i samochodu. Jest. Można odpocząć.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Dzień drugi. 30 Kwiecień 2006 r
 
Dzisiejszy dzień przeznaczony jest na to, aby dojechać do Bran. To ma być nasz baza wypadowa w Góry Fogaraskie. Do celu zbliżamy się bez większych problemów. Za Devą wybieramy drogę nr 7 i tak w stronę Sibiu, Curtea de Arges. Trasa równoległa do tej, którą jedziemy, to słynna trasa transfogaraska. Jest ona najwyżej położoną w tej części Europy (dochodzi do ponad 2000 m n.p.m. w najwyższym punkcie). Okres, kiedy jest otwarta:…… W miedzy czasie powstaje mała komplikacja. Oto droga, którą jedziemy, nagle urywa się. Jest to skutek wiosennych roztopów. Z konieczności wybieramy. Na miejsce docieramy późnym popołudniem. Zatrzymujemy się na vampirecamping prowadzonym przez Holendra. Zostajemy tu na noc, a rano ruszamy w góry. Cennik jest następujący: rozbicie jednego namiotu, pozostawienie samochodu na pięć dni: 50 lei (nowych). Czas na małą przekąskę. Siedzimy na ławce może piętnaście minut i jest naprawdę zimno, a to za sprawą wiatru. Wyżej wiatr będzie silniejszy.
 
Dzień trzeci
 
Dzisiaj zaczynamy realizować główny cel naszej wyprawy. Dojście do pasma Gór Fogaraskich. Z mapy wynika, że zajmie nam to jeden dzień marszu. Trekking jest całkiem przyjemny. Przed nami pasmo…., które musimy obejść. Co jakiś czas dostrzegamy ludzi, robiących sobie piknik na łonie przyrody. Widok sielski. Dochodzimy do Zarnesti - ostatniej wioski przed górami. Biedę widać w każdym kącie osady. Niedługo potem zatrzymuje się samochód - terenowa odmiana dacii. Miły kierowca daje nam znać, że może nas podwieźć. Jest sympatycznie, tylko… rozmówki rumuńskie są na zewnątrz, w plecaku. Nie ma formy porozumienia się. Język angielski staje się nieużyteczny. Na malutkiej mapie próbujemy pokazać, gdzie zmierzamy. Ciężko obu stronom. Po chwili dzwoni on do swojego syna i przez telefon jeden z nas dogaduje się w języku angielskim. Niedługo potem przyjeżdżamy na miejsce, gdzie rodzina i znajomi kierowcy urządzają się popołudniowy piknik. Wymiana zdań, trochę śmiechu, jest sympatycznie. Zostajemy podwiezieni do Plaiul Foii - ostatniego schroniska bezpośrednio przed pasmem Fogaraszy. Tu jeszcze zasięgamy informacji w Salvamoncie (odpowiednik polskiego GOPR), dotyczącej pogody na najbliższe dni. Nie jest ona obiecująca. Liczymy na przychylność natury. Idziemy drogą leśną, bez większych zmian wysokości i tak do Rudarita. Jest tu duży dom wyglądający na schronisko, co prawda zamknięty, i zakratowany od dołu do góry, ale przydatny, bo postanowiliśmy rozbić nasze namioty na równej trawce tuż obok niego.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Dzień czwarty.
 
PoniedziałekTeraz dopiero zaczynają się Góry. Na początek mamy do zrobienia różnicę 840 metrów. Nie ma śniegu. Czuć chłód. Idzie się nieźle. Cały czas lasem. Po dwóch godzinach marszu pojawia się pierwszy śnieg. Nie ma mrozu, więc jest mokry. Momentami tylko staje się uciążliwy. I tak cały czas do szczytu Comisul (1883 m n.p.m.). Tu śniegu coraz mniej. Przed nami otwarty teren. Na południu bez trudu można dostrzec pasmo Muntii Iezer-Papusa. Na naszej drodze bardzo dużo krokusów… i nie tylko. Późnym popołudniem docieramy na Lutele (2176 m n.p.m.). Nie było łatwo dotrzeć na ten szczyt, a to za sprawą stromego terenu oraz głębokiego śniegu. Pomimo prażącego słońca jest zimno, a to za sprawą tylko i wyłącznie wiatru. Stąd piękny widok: na wschód - cała nasza dotychczas przebyta trasa, za którą jest Bran, na południe pasmo Gór Papusa oraz sztuczne jezioro Lacul Pecineagu, na zachód Berevoescu Mare (2300 m n.p.m.) - szczyt, który będziemy za niedługo obchodzić, a na północ pasmo Muntele Scoarta. Wiatr pracuje cały czas. Czujemy się nie do końca pewnie, bo ciemne chmury wiszą nad naszymi głowami. Dochodzimy do schronu, leżącego około 500 metrów od szczytu Berevoescu. Nie ma mowy o spaniu w nim, bo za bardzo jest zasypany. Niedaleko od niego jest fragment nie ośnieżonego terenu. Zostajemy tu na noc. Piękne widoki z każdej strony.
 
Dzień piąty
 
Pogoda nie do porównania z tym co było wczoraj przed pójściem spać oraz podczas całej nocy. Bezwietrzny i słoneczny poranek. Pogoda jest z nami. Wspaniale. Czas w drogę. Cały czas na zachód, pasmem Fogaraszy. Dużo śniegu. Nogi zapadają się jak w masło. Na przełęczy Curmatura Vadului (2182 m n.p.m.) teren odpuszcza, by zaraz wszystko powróciło do sytuacji sprzed chwili. Z przełęczy Curmatura Ludisor (Bratila) dosyć strome podejście na wysokość 2300 m n.p.m. Niedaleko od nas na południe szczyt Ludisoru (2302 m n.p.m.). Obchodzimy Zarnei (2223 m n.p.m.) po dość stromym zboczu. Momentami niebezpiecznie. Niedługo potem szybko tracimy wysokość na rzecz kolejnej przełęczy Curmatura Zarnei (1923 m n.p.m.). Tu znajduje się kolejny schron. Ten jest w kształcie skorupy żółwia. Wadą jego jest to, że ma dość pokaźną dziurę w „dachu”, co w konsekwencji oznacza, że jest znacznie zasypany śniegiem. W tym miejscu kończy się nasz trekking po Fogaraszach. Powodem jest czas, którego nie mamy zbyt wiele. Schodzimy z pasma na północ do miejscowości Breaza. Na początek mamy do pokonania różnicę wysokości 400 m na odcinku ok. 600 metrów. Pochylenie terenu jest rzędu 45. Na stoku śnieg jest mokry, są miejsca zarówno zakrzewione, jak i dziewicze. Uwaga skupiona na tym, aby źle nie postawić kroku, bo do dołu jest kilkaset metrów. Już po wszystkim. Teraz lasem zmierzamy w kierunku polany, na której ma być chatka pasterska. Co jakiś czas na naszej drodze spotykamy efekty schodzących lawin. Szybko się ściemnia. Czas na rozbijanie namiotu. Pełno tu bulwiastych roślin. Teren wygląda jakby ktoś uprawiał buraki cukrowe.
 
Dzień szósty.
 
4 maj 2006r.Idziemy cały czas lasem. Dróżka staje się bardziej wyraźna. Dochodzimy do dobrze oznaczonego czerwonego szlaku. O losie dużej ilości poprzewracanych drzew (na skutek schodzących lawin czy wiatrów podczas zimy) decydują ludzie, których spotykamy na naszej drodze. Pojawiają się pierwsze zabudowania. Oznacza to, że powolutku zbliżamy się do Breaza. Ku naszemu szczęściu, jadący ciągnikiem z doczepionym wozem rolnik, daje nam znać, że może nas podwieźć do wioski. Korzystamy z uprzejmości miłego człowieka. Na wozie siedzi również babcia. Bariera językowa decyduje o tym, że pomimo szczerych chęci, nie możemy nawiązać kontaktu z sympatyczną kobietą. Jesteśmy na miejscu. Stoi tu autobus. Za niedługo pojedziemy do Fagaras. Kierowca mówi nam, że był kilka lat temu autobusem w Zakopanem. Jest upalnie. Na razie jesteśmy jedynymi pasażerami. Zajmujemy tylne miejsca w wehikule. Wioseczki, pomimo biedy, są bardzo zadbane i stwarzają iście sielankowy klimat. W Fagaras mamy godzinę na busa, którym dojedziemy do Brasova. Wypada co nieco zjeść. Znak równości pomiędzy kiełbasą rumuńską, a kiełbasą polską można postawić tylko przy ich wyglądzie. W Branie jesteśmy około godziny 21. Samochód stoi, więc wszystko jest ok.
 
Dzień siódmy.
 
5 Maj 2006 r.Rozpoczynamy od zwiedzania zamku Draculi. Patrząc na niego z zewnątrz wygląda na niezbyt duży. Będąc w środku, zdziwiła nas duża liczba pomieszczeń, różnego rodzaju przejść itp. Wokół zamku dobre miejsce na odpoczynek, relaks. Kierujemy się w stronę Brasova. Po drodze zatrzymujemy się w Rasnov. Zmierzamy w kierunku zamku chłopskiego, ale cena biletu wstępu powoduje, że oglądamy go tylko z zewnątrz. Brasov nie bez powodu przyrównywany jest do Krakowa. Co tu dużo pisać. Trzeba przyjechać, aby zobaczyć jaki jest piękny. Po kilku godzinach pobytu w tym ładnym mieście nasz kierunek: Polska. Jest godzina 17. Nauczeni doświadczeniem, obieramy najlepszą w Rumunii, drogę nr 1. Od Sibiu nasza trasa jest identyczna z tą, którą jechaliśmy z Polski. W Krakowie jesteśmy następnego dnia o godzinie 11 rano.

 

bottom of page