top of page

Norwegia 2007

Zestawienie miejsc obozowych, podczas zimowej wyprawy, na płaskowyżu Hardangervidda:

 DATA                                NOCLEG_OBÓZ      POŁOŻENIE  X Y ( UTM )

 

16.12.2007

NOC 1

32 V 418353 6719008

17.12.2007

NOC 2

32 V 421498 6713518

18.12.2007

NOC 3

32 V 424028 6710256

19.12.2007

NOC 4

32 V 428552 6702144

20.12.2007

NOC 5

32 V 425766 6693282

21.12.2007

NOC 6

32 V 425054 6684800

22.12.2007

NOC 7

32 V 418000 6674400

23.12.2007

NOC 8

32 V 407300 6678750

24.12.2007

WIGILIA

32 V 398420 6682663

25.12.2007

NOC 10

32 V 398100 6691684

26.12.2007

NOC 11

32 V 403487 6694989

27.12.2007

NOC 12

32 V 406338 6698033

28.12.2007

NOC 13

32 V 415465 6698372

29.12.2007

NOC 14

32 V 419626 6701913

30.12.2007

NOC 15

32 V 424297 6707548

31.12.2007

NOC 16

32 V 418307 6718111

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

FOTy: cz. 1
            cz. 2
            cz. 3

Dziennik wyprawy

 

                                                  16.12.07r.

 

Jadę w końcu pociągiem do Finse o 10:33. Po nieprzespanej nocy oczy same zamykają się, ale próbuję oglądać widoki, które zmieniają się z każdym przejechanym kilometrem. W Oslo nie ma śniegu, dopiero w Drammen niewiele białego puchu. Im dalej na zachód, tym teren bardziej staje się zdominowany przez biały kolor. Na miejscu jestem tuż po godz. 15:00. Trochę zajęło mi przygotowanie sań i siebie do rozpoczęcia marszu. Podczas wyprawy jako nawigacji używać bedę mapy i gpsa.
 
Po półgodzinnym marszu rozbijam namiot na wzniesieniu, z którego widać przyjazną dla oka osadę. Szybko robi się zimno: -17°C. Na szczęście wiatr nie daje o sobie znać. 4 gotowania (w tym termos). 3 pary spodni, polar, żółta kurtka puch, szmatka, 2 pary skarpet wełnianych, puch na stopy, rękawice wełniane, czapka z marszu. Daję sygnał.

 

17.12.07r.

 

Rano -16°C. Cały namiot oszroniony. Przecież gotuję w przedsionku przy otwartym wejściu. Dziś spodnie fioletowe i legginsy, polar szary. Na nogi zakładam cienkie skarpety, na nie worki i grube wełniane skarpety, aby grzały stopy. 3 gotowania. Przy składaniu namiotu zimno, ale jak rozpoczynam marsz od razu cieplej. Słońce, bezwietrznie. Wychodzę o godz. 11:0. Za późno. Po godzinie marszu postój. Słońce od samego rana nisko nad horyzontem. Co jakiś czas chowa się za górami, które mnie otaczają. Bez słońca od razu zimno-zapinam kurtkę, która do tej pory była rozpięta. Do rozkładania i składania namiotu mam osobne rękawice pięciopalczaste. Suszą się teraz na sankach. Dobra rzecz te rękawice. W nogi ciepło. Z każdą minutą marszu coraz cieplej. Legginsy ze spodniami to za dużo. Założone mam rękawice pięciopalczaste, wełniane cienkie, a czapka polarowa cienka. To wystarczy bo jest słońce. Przez dzień temperatura wzrasta do -10°C. Po płaskim terenie sanki ciągnie się rewelacyjnie, ale takowego niewiele. Sporo wzniesień po drodze, które pokonuję odczuwając na biodrach ciężar czterdziestokilogramowych sanek. Niebo bezchmurne. Chłonę widoki które są wokół mnie. Słońce zaszło więc coraz zimniej. Na wschodnim horyzoncie rozciąga się łuna kolorów: ciemnoniebieski + pomarańczowy + jasnoniebieski. Super widok. W miarę upływu czasu barwy te przechodzą zgodnie z ruchem wskazówek zegara na zachód, pozostawiając za sobą kolor nieba taki jaki widać nocą. Po godz. 17 rozbijam namiot. To za późno, bo niewiele już widać. Trochę z południa powiewa wiatr. -13°C.

 

18.12.07r.
 
Rano -7°C. Ok. godz. 3 w nocy zerwał się silny wiatr i tak do samego rana. 3 gotowania (w tym termos). Tropik z przedsionka ubrudzony sadzą. Trochę musli wylało się na ścierkę. Przez dzień temperatura ok. -5°C, wiatr. O 16: 30 rozbijam obóz. Dłuższe maszerowanie nie ma sensu z powodu tego, że robi się noc i jest słaba widoczność i obniża się bezpieczeństwo. Dziś teren nie był łatwy, trochę mokry jestem. Rano i wieczorem biegunka. Niebo bez chmur. Wieczorem 0,3l i 3 gotowania. W nocy -10°C. Spokojnie.
 
19.12.07r.
 
Budzę się nieco po 6 rano. Muszę szybciej wstawać, bo do tej pory robiłem to za późno i w konsekwencji zostawało niewiele godzin marszu w ciągu dnia. Gotuję (2 razy) do 7: 30. Jeszcze wskakuje do śpiwora, bo ciemno. Czas się zbierać. Po dwóch godzinach marszu zakładam na polar kurtkę, bo zaczyna wiać. Przy schodzeniu z górki, kiedy pochylenie terenu jest małe, sanki suną obok mnie, nawet potrafią wyprzedzić-wtedy najlepiej zsynchronizować krok z nimi (tzn. w odpowiednim momencie przyspieszyć lub zwolnić kroku), bo to pozwala łatwo przemierzyć pewien odcinek terenu nie zużywając cennych sił. Sytuacja zmienia się, gdy wysokość terenu spada dużo szybciej, a nawet gwałtownie-wtedy dla bezpieczeństwa odpinam pas biodrowy i trzymam go w rękach. Sanie chciałyby znaleźć się na dole jak najszybciej, a tak być nie może, bo poleciałbym z nimi. Więc jest to jedna wielka męcząca szarpanina. Schodzenie z większych stoków czasem jest podobnie męczące, jak wchodzenie na nie. Trzeba bardzo uważać! Przede mną jezioro, a za nim góry, których przejście jest kolejnym etapem wyprawy. Zbliżając się do nich z każdym krokiem widzę, że nie będzie tak łatwo je przejść, jak to wyglądało z daleka. Na domiar złego wiatr zwiększa swoją moc. Ponad godzinę trwa mordercze wejście na wzniesienie. Sanie skutecznie utrudniają (dzięki sile grawitacji) marsz pod górę. Jestem cały mokry, wiatr chce mnie za wszelką cenę powalić na ziemię, a wzroku za siebie już nie kieruję, bo od razu przychodzi do głowy obraz, jak sanie pędziłyby na dół ciągnąc mnie za sobą. Każdy krok, a czasem pół-krok daje nadzieję dojścia na górę. Pojedyncze kroki złożyły się na małe zwycięstwo. Zmęczenie. VIDEO Czas na zasłużoną przerwę. Wystarczy. Po odpoczynku ruszam przed siebie, a potem zostaje jeszcze przejście wzdłuż jeziora. Po jego przejściu, kończę marsz. Rozbijam namiot. Nie jest tak łatwo, bo teren jest pokryty cienką, zlodowaciałą warstwą śniegu, z której wystają kamienie. 0,3l. Na domiar złego, gdzieś zapodziała się czołówka-latarka zakładana na głowę. Po jakimś czasie znajduję ją, z czego się bardzo cieszę, bo w przeciwnym razie utrudnione byłoby działanie w namiocie po ciemku. Wiatr skutecznie utrudnia rozłożenie „małego domku”. Namiot obkładam bryłami lodu, aby był bardziej stabilny. Przed namiotem duży kamień. W razie czego może posłużyć jako osłona przed wiatrem, gdy będą „grubsze potrzeby”. W oddali widzę światełka, które po jakimś czasie znikają. Po jakimś czasie podobnie. Przez chwilę czuję się niepewnie, bo pustkowia tu, a ja sam jestem. Prawdopodobnie tam skąd dochodzi światełko jest droga. Przez dzień ok. -4°C. Pod koniec dnia maszerowałem obok drewnianej chatki. Dziś za ciepło było w dłonie w czarnych łapawicach. Dobre one są przy silniejszym wietrze lub niższej temperaturze. Wyczerpały się baterie w aparacie. Miały prawo, bo zdjęć i filmików zrobiłem sporo. Mokra koszulka przylegająca bezpośrednio do ciała. Minimalnie też jest za krótka. Szybko wyschnie na mnie. Polar czerwony też trochę za krótki. 2 gotowania. Z 0,3l ok. 6 gotowań. Licząc do 01.01.08 mam do przejścia 12 odcinków 10-kilometrowych i jest na to 13 dni. To tylko teoria. Ale trzeba coś założyć i zaplanować. To jest punkt wyjścia. Wszystko zależy głównie od terenu i pogody. Wszystko może się zmienić. Dziś rozpocząłem marsz o 10: 15. Lepiej niż wczoraj, bo o godzinę wcześniej. Dobrze byłoby jeszcze wcześniej wychodzić. Ślady nart towarzyszyły mi od obozu do jeziora. Wcześniej nie słyszałem budzika w moim zegarku, gdyż był na ręce nakryty kurtką i rękawicą i ukryty w śpiworze. Wieszam go na górze namiotu. -8°C. Wiatr. Bardzo silny. Namiot wydaje dziwne odgłosy. Aby tylko wytrzymał wichurę.
 
20.12.07r. Piąty dzień wyprawy
 
W nocy budziłem się kilka razy, bo myślałem że wiatr rozwali namiot. Chciał go wyrwać z każdej strony. Worek założony był na końcu śpiwora, aby ten nie dotykał oszronionych ścian namiotu, a i tak jest wilgotny. Rano 0,3l i 2 gotowania, podobnie wieczorem. Na początek trasy wzniesienie i to dość spore. Po 1,5 godzinie marszu wiatr ustał, niestety na krótko. Bardzo utrudnia marsz. Przecinam drogę. Przez godzinę przewinęło się kilka samochodów. Wiatr niemożliwy. Wzdłuż drogi wysokie tyczki, będące punktem odniesienia i ułatwiające jazdę zmotoryzowanym. Teren dziś niełatwy. Ponad godzinę pod górę. Pod koniec dnia teren bardziej płaski. Mijam kolejny samotnie stojący domek. Przez cały dzień ok. -8°C Czas na sen.
 
21.12.07r.
 
Dzisiaj mija szosty dzien od rozpoczecia marszu z miesjcowosci Finse. Temperatura -8C. O godz. 7 rano wstaje. Akurat przez godzine gotowania stanie się widno. W miedzyczasie dolewam benzyny do maszynki msr , by moc kontynuawac przygotowanie cennego posilku. 250 gramow mleka w proszku planowo ma wystarczyc na 5 dni, więc smialo moge dosypac do musli 4 duze lyzki bialego proszku. Na koniec dnia podobna czynnosc, tylko roznica taka, ze jest -17C. Przy rozpalonym palniku grzeje się , choc mam swiadomosc ze ta chwila przyjemnosci szybko minie. Jedzenie to prawdziwa rozkosz, delektuje się kaszka kus kus z domieszka kostki rosolowej i suszonych owocow. Kazdego dnia to wielka celebracja , takie male swieto dla mnie, a tym bardziej dla zoladka. Po calym dniu marszu gorzystym terenem jestem tak zmeczony ze po zjedzeniu zasypiam jak dziecko otulony w spiwor. Czas konsumowania posilku jest czasem kiedy bardzo szybko zmienia się temperatura wewnatrz namiotu. Na początku jest cieplutko i przyjemnie, kiedy koncze jesc jest już o kilka a nawet kilkanascie stopni zimniej. Na wlasnej skorze czuc chlod, który jest przaktycznie wszedzie-miedzy workami ze sprzetem, menazka. Nie widac go tylko czuc. Już traci nawet swoja „moc” smrod który jest efektem nie mycia się. Tak naprawdę jest to zapach pracy jaka wkladam kazdego dnia przemierzajac konkretny odcinek drogi. Tu wszystko jest ze soba scisle powiazane i z kazdym elementem jestem zzyty podczas zimowej eskapady. Sprzet, kondycja psycho fizyczna, marsz oraz rozsadek muszą tworzyc jedna calosc, bo jeśli jeden z tych waznych czynnikow nawali, może to być zgubne a nawet zagrazajace mojemu zyciu, tym bardziej ze jestem sam. Swiadomosc o tym towazyszy mi w kazdej minucie, nawet kiedy zmeczenie chce gorowac nad cialem. Swiadomosc tego co robie jest priorytetem. Nie ma miejsca na jakikolwiek przypadek. Nie może być takiej sytuacji, ze „moze jakos bedzie”, tylko za nim zdecyduje się na jakiekolwiek dzialanie, przemysle wszystkie za i przeciw i wybiore te najlepsze.Rano wymyslilem patent na pakowanie calego biwaku do sanek tak by moc rozpoczac marsz. Wczesniej zakladalem lodowate buty na nogi, troszke poruszalem się skaczac to na jednej to na drugiej nodze i zaczalem pakowanie wszystkich rzeczy z namiotu i na koncu samego namiotu. Teraz caly sprzet umieszczam na saniach bedac w namiocie, tak ze po wyjsciu z malego domku zostaje mi skladanie tylko jego. Dzieki temu jest krotszy czas od zalozenia butow do rozpoczecia marszu. Po prostu trzeba jak najszybciej zaczac isc. Tak więc po 5-10 minutach, dzieki rozpoczetemu wysilkowi, pomagam krwi szybciej dotrzec do wyziebionych stop. Dziś silny wiatr przenika do kosci. Smaruje usta kremem, bo pieka i zakladam okulary przeciwsloneczne bo ostre slonce w polaczeniu z biela (od sniegu) mogą uszkodzic oczy. Dzisiaj ide spac po godzinie 19. Jeszcze lyk herbaty i zmykam do spiwora.
 
Siódmy dzień. 22.12.07r.
 
W nocy bylo -23C, jak do tej pory najnizsza temperatura. Zimno w palce u stop. W nocy budze się co dwie godziny i sprawdzam stopy i dlonie czy wszystko w porzadku-tak profilaktycznie. Muszę być czujny caly czas by nie bylo za pozno. Po 7 rano gotuje posilek. Olej kujawski, który dolewam do kazdego posilku, by był bardziej obfity w cenne kalorie, przybral konsystencje smalcu-jest bezuzyteczny, bo nic z niego nie chce wyplynac. Przez dzien temperatura -15C. Na sobie mam polar i rozpieta kurtke. Dzieki silnemu sloncu temperatury tej nie odczuwam podczas marszu. Ide teraz w samym polarze, czapce i cienkich bawelnianych rekawicach. Podczas krotkich przerw, na batona i herbate ubieram się jednak grubiej bo „ciagnie od ziemi”. Po drodze zamarzniete jeziora, troche wzniesien. Na saniach susze spiwor, który podczas nocy zbrylil się w gornej czesci (oddychajac para osadza się na spiworze i od razu zamarza). Dziś ide do godz 17.30. Wczesniej natrafilem na czerwony szlak i tak doszedlem do domkow, bedacych wlasnoscia norweskiego odpowiednika GOPR. (domki te otwarte są tylko poza sezonem zimowym). Dziś jest pelnia ksiezyca. Jeszcze po drodze byly slady nart. Namiot w srodku i na zewnatrz oszroniony. Butki puchowe, uszyte przeze mnie krotko grzeja, okolo polnocy zawsze zimno w nogi, może to dlatego ze się w nocy troche wiercilem. Nie moge lac do pelna wody w termosie i przy zalewaniu menazki, bo latwo się wylewa! A mokre ubranie i mroz to zabojcza mieszanka!
 
24.12.07. Wigilia
 
W nocy wiatr nie odpuszczal. Namiot i sanie zasypane. Dziś jest ciezko, bo caly dzien ide przez gory a na dodatek jest doslownie mleko. Oczy bola, widac zaledwie na kilka metrow. Trzeba bardzo uwazac by nie zaskoczyc się np. naglym spadkiem terenu albo co gorzej przepascia, co w skutkach byloby nieprzyjemne. Przez caly dzien wiatr jest od strony poludniowej czyli na lewa część ciala. Pomimo, ze posmarowalem się kremem na zimno, muszę uwazac by nie odmrozic policzka. Pada snieg. Gorzej z widocznością. Warunki coraz trudniejsze. Prawa stopa zaczyna bolec, tak jakby byla stluczona. W oddali dostrzegam schroniska, ale zejscie do nich jest bardzo niebezpieczne. Teren jest oblodzony i stromy, na dodatek pelno krzewow. Ciezko wybrac tu „bezpieczne zejscie”, bo takiego nie ma. Po dlugim czasie szarpania się z saniami jestem już na dole na cale szczescie. Strasze i nowe domki schroniska. Okolo kilometr za domkami rozbijam namiot. Ciezko znalezc dogodne miejsce bo teren jest paskudny-wystajace kamienie i krzewy. Nastala cisza. Wiatru nie ma, za to snieg zaczyna padac. Jest dość cieplo, bo 0C. Od Robasia i Szmytka dostalem przed wyjazdem aniolka na droge i teraz wieszam go na gorze namiotu. Kolacja to kaszka kus kus, kostka rosolowa i suszone daktyle. Super jedzienie. Extra zajadam się zupka chinska (bo jest wigilia). Spiewam jeszcze kilka koled i smigam do spania.z Jest cieplo nie muszę zakladac na stopy butkow puchowych. O 1 w nocy ide na zewnatrz zrobic toalete. Jest ksiezyc, pelno gwiazd, jasno nawet, swietny widok, znacznie zimniej niż kilka godzin temu.
 
Ciąg dalszy opisu nastąpi wkrótce...
 
 
bottom of page